Jesteś tutaj: Kibice Felietony

Felietony

Życie Na Emigracji - jak jest naprawdę?

Życie na emigracji kojarzy się nam z przygodą i z czymś nowym, oryginalnym. Dla niektórych, wyjazd za granicę jest decyzją stałą, dla innych jest to zupełnie niezrozumiałe. Jednak życie w obcym kraju, to nie tylko przygoda, ale i niezła szkoła życia. Nowe środowisko, nowi ludzie, obcy język, nieznane obyczaje, dziwna mentalność, inne kultury. Wymieniać można dowoli. Ale jak jest na prawdę?

Dokładnie sześć lat temu opuściłem moje rodzinne miasto, które położone jest Nad Wartą. Byłem zmuszony. Nie miałem tak na prawdę żadnego wyjścia. Byłem młody i na utrzymaniu moich rodziców. Na początku było niewyobrażalnie ciężko. Nowa szkoła, brak znajomości języka, nowi ludzie, nieznane obyczaje, brak przyjaciół. Wszystko było nowe, a zaklimatyzować się było niewyobrażalnie ciężko. Szybko znalazłem swoje miejsce wśród 'niby' swoich. Wśród Polaków. Dlaczego napisałem że znalazłem swoje miejsce wśród "niby" swoich? Otóż dlatego że nie jeden rodak zawiści najchętniej by mnie pod ziemią  zakopał , Polak Polaka traktuje gorzej niż śmieci, a to wszystko przez zazdrość. Tutaj trzeba uważać. Nie jeden już dostał nożem za swoje pochodzenie.

Po dwóch-trzech latach, a tak na prawdę dopiero po zdaniu matury ( wątpię czy bym zdał będąc w Polsce ), uświadomiłem sobię ile zyskałem dzięki emigracji ( dużo też tracąc ). Jeden z wersów pewnej piosenki emigracyjnej idealnie komponuje się z moimi przemyśleniami, o tym dlaczego wyjechałem?

"Wyjechałem z Ojczyzny by żyć dużo lepiej, opuściłem mój kochany kraj w pogoni za chlebem, w pogoni za szczęściem którego na emigracji szukam. To już mój szósty rok, a ja nadal jestem tutaj. Wciąż walczę słuchaj, nie potrafię się poddać. Płynie we mnie Polska krew, skóry łatwo nie oddam. Tylko ciężko pracując można do czegoś dojść, a więc zrobię to ja i rodaków całe grono. Każdy z nas przecież walczy o lepszą przyszłość. Każdy Ojciec i Matka chce by dzieciom lepiej się żyło. Wielu chciało by w nim zostać, niestety to nie raj."

 

 

O kłamstwach mediów przekonałem się jeszcze mieszkając w Gorzowie. Nagonka była, jest i będzie. Po latach komunizmu, taką mamy demokrację, a za "wolności słowa" jesteśmy karani. Tutaj mogę się porządnie wyuczyć, a dzięki rządowi, nie muszę martwić się o pieniądze na studia. O pracę trudno, ale jest pomoc od państwa, więc z głodu człowiek nie umrze. Są różnego typu pomoce, chociażby dla ludzi z problemami zdrowotnymi. A jak znajdzie już się praca, to zawsze można zaoszczędzić sobie na kupno nowego samochodu czy zafundowania sobie wakacji. Jest ciężko, bardzo ciężko, ale jakoś dajemy radę, i jest nam lepiej z dala od tych codziennych kłamstw. 

Dużo prawdy znajdziecie w kawałku zatytuwanym "Jak jest tutaj". Kawałek przedstawia prawdziwą historię o życiu na Wyspach. Jeden opowiada o ciężkiej pracy na zmywaku, a mimo tego że jest to tylko zmywanie naczyń, to spokojnie da się z tego wyżyć i jeszcze zaoszczędzić na swoje potrzeby. Drugi opowiada ( jak już wcześniej wspominałem ) o rodakach, którzy utopili by własnych tylko dlatego że ten chodzi w lepszych ciuchach niż on sam. A jeszcze inny opowiada o tym że emigranci mimo dobrego życia na Wyspach tęsknią i chcieliby wrócić, mimo tego nie stawiają na powrót.

 

 

Każdego dnia jest nas coraz więcej. Gdyby w Polsce żyło się tak jak tutaj... Najgorsza z tego wszystkiego jest tęsknota za klubem. W Irlandii nie ma żużla, a w Anglii jest on bardzo przeciętny. Tęskni się za emocjami, które nasi żużlowcy nam dostarczali co bieg. Tęskni się za dopingiem, i za wyjazdami za swoją drużyną. Dobrym lekiem na tęsknotę za klubem, jest propagowanie Stali Gorzów vlepkami. Często odbywają się także rozmowy z ludźmi, którzy o żużlu nie mają pojęcia. Mimo tysięcy kilometrów ze Stalą do końca naszych dni! Ave Stal!

 

Przemyślenia spoza granic: tęsknota emigranta

O wyjeździe za granice Naszego Kraju w okresie wakacji w celach zarobkowych myślałem od około 2009 roku. W tamtym czasie pojawiało się zasadnicze pytanie: „ co ze Stalą Gorzów?”, „jak to nie pojadę na wyjazd?”, „ jak to nie pójdę na mecz?” i wiele, wiele innych związanych z KSSG...

Ta myśl o ominięciu przeze mnie tylu meczów, tylu wyjazdów blokowała mnie przez długi okres  czasu do tego stopnia, że na wyjazd za granicę zdecydowałem się dopiero teraz. Jestem na emigracji od około miesiąca(myślę o dłuższej emigracji niż tylko tej wakacyjnej). Dopiero tutaj poczułem, że myślenie o Klubie będąc poza Polską jest zupełnie inne od myślenia będąc na miejscu. Pomimo pochłonięcia pracą i innymi rzeczami o Klubie myślę codziennie, a nawet kilka razy dziennie. Gdy przychodzi dzień meczu nie wiem co mam ze sobą zrobić, gdyż nie ma fizycznej możliwości, aby pojawić się na stadionie, myśl ta po prostu dobija. Dobija myśl o zajebistej atmosferze w autokarze, a tak było podczas ostatniego wyjazdu do Leszna. Dobija myśl, że w tym czasie Twoje ziomki przeżywają chwile, które są bezcenne. Dobija myśl o uczuciu, gdy z dumną śpiewasz, a przeciwnik gwiżdże. Wydaję mi się, że tego na emigracji osobie zaangażowanej bardziej lub mniej w kibicowską Stal Gorzów najbardziej brakuje. Za Stalą Gorzów co zrozumiałe po prostu się tęskni, tak jak za rodziną, dziewczyną czy bliskimi. Tęskni się nawet za tymi złymi momentami. Za wkurwianiem się z powodu słabej liczby, czy słabszego dopingu. Myślę, że nie jest to nawet kwestia przyzwyczajenia do tego, bo przecież wśród Nas są osoby, które kilka czy kilkanaście lat pracują za granicą i nie sadzę, aby w jakiś sposób przyzwyczaili się do tego. Jestem wręcz pewien, że tak samo jak każdy co niedziele śledzą wynik meczu, w poniedziałek oglądają zdjęcia czy też filmiki z sektora/klatki.

Dążę do tego, aby uświadomić każdego, że pewnych rzeczy nie docenia się mając je. Nie docenia się, aż w takim stopniu wyjazdu, meczu, dopingu, wspólnych chwil itd.

Właśnie poprzez wyjazd za granicę „straciłem” bliski kontakt z Klubem, z osobami, które dzięki Stali Gorzów poznałem. Wiadomo, że ze nie ze wszystkimi traci się kontakt, ale oczywiście z większością. Wyjazd za granicę pomógł mi  docenić (chociaż jestem poza Polską dość krótko) ile znaczy właśnie jechanie na wyjazd, pójście w niedziele na mecz, zdarte gardło i wiele innych związanych z kibicowskim życiem.  Nie zrozumie tego osoba, która nie przeżyła tego. Wiem, to mocne słowa, ale w istocie tak właśnie jest. 

Mimo tego wszystkiego ważne jest to, aby o Stali Gorzów myśleć. Być z nią myślami. Nie mówię o tym,  aby sprawdzić tylko wynik na sportowych faktach w niedziele po meczu. Chodzi mi o to, aby myśleć o każdym aspekcie kibicowskim wśród naszej Żółtej Braci.

Co jakiś czas odwiedzam Żółtków przebywających również na emigracji z mojego osiedla w Gorzowie, którzy mieszkają kilkanaście kilometrów ode mnie. W naszej każdej rozmowie pojawia się oczywiście temat Stali Gorzów pod względem kibicowskim, rzecz jasna też pod względem sportowym. Ważne jest właśnie to, ażeby rozmawiać, wspominać zajebiste chwile z wyjazdów, jeśli jest możliwość to oglądać tudzież słuchać wspólnie meczów w niedziele. Dzięki rozmowom, wspomnieniom jest znacznie łatwiej żyć z tym, że nie ma się bliskiego kontaktu ze Stalą Gorzów.  Ważne jest również to, ażeby nawiązywać kontakt między sobą będąc za granicą. Nie zdajecie sobie sprawy ile jest osób związanych ze Stalą Gorzów, które być może są właśnie w Waszej okolicy.

Po przebyciu okresu aklimatyzacji w nowym miejscu, w nowym otoczeniu, najlepszym sposobem, który najbardziej pomoże ruchowi kibicowskiemu na Śląskiej, będzie z pewnością trenowanie sztuk walki lub uczęszczanie na siłownię. Za granicą możliwości jest bardzo dużo. Trzeba tylko chcieć, a po powrocie na pewno wyjdzie to nam jak i Stali na dobre.

Nieodłącznym elementem, przynajmniej na początku wyjazdu za granicę, jest zaznaczenie obecności choćby poprzez vlepki rozklejane dosłownie w każdym możliwie dobrze widocznym miejscu. Propagowanie Stali Gorzów jest tak samo ważnym elementem jak myślenie o niej. Propagować KSSG można nie tylko dzięki vlepkom ( jednak jest to jeden z najlepszych sposobów), ale też poprzez zwykłe rozmowy z osobami, które o Stali G. w ogóle nie słyszały. Opowiadanie o atmosferze na meczach, na wyjazdach, o atmosferze, którą tworzymy MY, kończąc na wspaniałej historii.  Jeśli My nie będziemy pamiętać o Klubie, Klub zapomni o nas.

Reprezentujmy godnie Wielką Stal Gorzów będąc na emigracji.

 

Z Ojca Na Syna - Stal Gorzów, moja miłość jedyna!

Wszystko zaczęło się kilka lat temu, za czasów pierwszej ligi, za czasów drewnianych ławek, oraz trawników na drugim łuku. Ten głośny dźwięk z silnika tych niesamowitych "motorków", ten piękny zapach metanolu oraz kamienie lecące z każdej strony toru.

Wszystko zaczęło się, kiedy miałem siedem lat. Wtedy ojciec pierwszy raz zabrał mnie na mecz, sam kiedyś jeździł na wyjazdy. Trochę chuliganił. Czasem więcej, czasem mniej. Pierwszy raz zabrał mnie na mecz bodajże z Polonią Piłą. Te kolejki pod kasami, i wszędzie sprzedawali słoneczniki! Tato kupił mi paczkę słoneczniku, kupiliśmy bilet i zajęliśmy miejsce na trawniku na drugim łuku, gdzie co czwarty bieg wyjeżdżała polewaczka a oczy me skierowane były na Sektor 16. Z podziwiem patrzałem na tych ludzi jak głośno dopingują, stojąc przez cały ten mecz - tego dnia niestety nie było oprawy (wtedy nie wiedziałem nawet że jest coś takiego), a Ci ludzie i tak sprawiali na mnie ogromne wrażenie i pełen podziw. Dlaczego? Dawali z siebie 1947%! Wrócmy jeszcze do samego początku meczu. Pierwszy bieg, ten ryk silników. To wszystko sprawiało taką niesamowitą adrenalinę, że NIGDY nie zapomnę tego meczu. Żużlowcy wystartowali. "Tato, tato, który nasz?" - "Niebieski i czerwony synku.". Wygrywamy, wygrywamy - skakałem z radości. Nie wiem czy miałem szczęście, ale przecież wiemy jakich juniorów mieliśmy za czasów pierwszej ligi...

To uczucie podczas niecałych dwóch godzin, było niesamowite. Jest to wręcz nie do opisania, żadnymi słowami. Za każdym biegiem, za każdym okrążeniem leciały na mnie kamienie. Pamiętam że kurzyło się niemiłosiernie. Nie pamiętam wyniku tego spotkania, ale musieliśmy chyba wygrać. Po meczu żółto-niebiescy zawodnicy wyjechali na tor, dziękując zgromadzonej tego dnia licznej publiczności. Wychodziłem ze stadionu cały zakurzony!

Jeszcze tego samego dnia, a nawet będąc jeszcze chyba na stadionie zapytałem się taty, kiedy idziemy na następny mecz. Ledwo co wyszedłem ze stadionu, a już chciałem tu wrócić. Nie pamiętam dokładnie kiedy poszliśmy na następny mecz, czy był to ten sam rok, czy rok później, ale nadal jeździliśmy w pierwszej lidze. Najprawdopodobniej był to ROW Rybnik (którego bilet na to spotkanie zachowałem w portfelu, byłem totalnie załamany kiedy ten bilet zgubiłem kilka lat później). - "Tato, pójdziemy tym razem bliżej do tych ludzi co krzyczą?" Nie zapomnę jego radości na twarzy, kiedy zauważył że do trybun czuję miłość. Usiedliśmy tuż obok młyna, nosząc na szyi mój pierwszy żółto-niebieski szal.

No i wszystko się zaczęło. W ciągu jednej, jedynej sekundy, podczas pierwszych śpiewów, które usłyszałem z młyna, podczas pierwszych śpiewów z moich ust, poczułem miłość do tych trybun. Tym razem, gdy wyszedłem z trybun, musiałem pytać kto wygrał. Emocje niesamowite, szybkość zawodników, waleczność, dźwięk, zapach metanolu, kurz na koszulce po wyjściu ze stadionu, kamienie lecące wszędzie gdzie się da, adrenalina, ludzie z tą samą pasją, radość po wygranej, wierność po porażce, śpiewy i podskoki, doping z całego serca, miłość do drużyny i tych trybun, nadzieja na wygraną, wiara w zwycięstwo, duma.

WIARA PRZEKAZYWANA Z OJCA NA SYNA - STAL GORZÓW MIŁOŚĆ JEDYNA

 

 

Głos ze starej dzielnicy: Śmierć kibica jak śmierć brata

Nad ranem obudziła mnie mama wychodząc do pracy i powiedziała mi, że policyjny wóz zabił kibica Falubazu i w Zielonej Górze trwają zamieszki. Ciężko mi było oswoić się z tą myślą i zasnąć. W końcu poszedłem spać i po przebudzeniu się miałem nadzieję, że po prostu coś mi się przyśniło.

Szybko okazało się, że to nie sen. Świętujący kibic wszedł na ulicę i został potrącony przez policyjny wóz. Po czym sprawcy kilka minut zachowywali się wobec poszkodowanego biernie. W końcu ofiara zmarła. Odszedł kibic, jeden z nas.
Szybko rozgorzała medialna dyskusja i ustalanie przyczyn wypadku. Policja urobiła już prokuratora, którego wersja nie zgadza się z relacjami naocznych świadków. Jak zwykle niebiescy przestępcy są ponad prawem i mogą być spokojni o swój dalszy los. Należy sobie zadać pytanie, czy auto jadące przepisową prędkością byłoby w stanie zabić człowieka? To była feralna noc w historii żużlowego (i nie tylko) kibicowania. Od razu nasuwa się skojarzenie z wydarzeniami w Słupsku w 98 roku. Miejmy nadzieję, że sprawcom ich czyn nie ujdzie na sucho. A.C.A.B.

Wczorajszy dzień zapamiętamy jako kibice Stal również z innego powodu. Po 11 latach żółto-niebiescy odebrali medale Drużynowych Mistrzostw Polski. Wielu z nas czekało na ten dzień bardzo długo. Tym większa była nasza radość po paradoksalnie przegranym meczu w Toruniu. Najpierw zabawa na opustoszałej Motoarenie z działaczami i zawodnikami, później feta pod autokarami z tryskającym szampanem i stroboskopami w tle. To był mimo wszystko bardzo udany sezon, przynajmniej w moim odczuciu. Zarówno pod względem naszej pasji, jak i wyników na torze. Z pewnością zapamiętamy atmosferę na pierwszych gorzowskich derbach, coraz lepsze oprawy i zwariowany wyjazd do Rzeszowa. Ale na szersze podsumowania przyjdzie jeszcze czas.

Cały ten kibicowski trud wkładamy w nasz ukochany klub. KS STAL GORZÓW, brązowy medalista DMP 2011.

 

Jedyny i prawdziwy

Żużlowy świat stanął na głowie. Kto by przypuszczał, że ucieszy mnie wieść o dołączeniu do Stali Gorzów naturalizowanego Polaka ceniącego ponad wszystko złotówki Rune Holty i przez wiele lat opluwanego w mieście nad Wartą Tomasza Golloba?

Nastały jednak tak szalone czasy. Zakontraktowanie tych dwóch zawodników było niezbędne dla spokojnego bytu naszej Staleczki w najwyższej klasie rozgrywkowej. Jednak nie te dwa dość niewygodne dla najwierniejszych kibiców kontrakty w tym całym zamieszaniu są najgorsze. Przy okazji awansu do Ekstraligi nasz Kapitan Piotrek Paluch został zmuszony do jazdy w drużynie Startu Gniezno. Po 20 latach startów w ukochanych żółto- niebieskich barwach najwierniejszy z wiernych zawodnik nie będzie miał okazji zaprezentować się swojej publiczności. To bardzo przykry moment w historii naszego klubu i najgorszy aspekt związany z tak długo wyczekiwanym przez nas awansem do czołowej ligi.

Z jednej strony pocieszać się można, że przecież to tylko kwestia zawodów ligowych. Baza zawodnika pozostanie w Gorzowie i tu też odbywać będą się treningi. Poza tym nasz jedyny i prawdziwy Kapitan cały czas wypowiada się w kontekście „moja Stal”, „moi kibice”, i nigdy o nas nie zapomni. Ale z drugiej strony Paluch z biegiem lat stał się ikoną gorzowskiego żużla, nieodłącznym symbolem klubu Stal Gorzów. Podobnie jak nieodżałowany Edward Jancarz. Gdy spadliśmy z wielkim hukiem w 2002 roku do 1 ligi to właśnie Bolo jako pierwszy zadeklarował, że pozostanie ze swoim klubem. W dzisiejszych czasach, gdy sport ulega procesowi coraz większej komercjalizacji tacy zawodnicy jak Piotr Paluch to prawdziwy skarb, to prawdziwi rycerze zasługujący na największy i niepodważalny szacunek. Bolo był ze Stalą na dobre i na złe. I cholernie mi przykro, że przez panujące realia nie zaloży w nadchodzącym sezonie plastronu Stali. Zapewne nie jeden z nas wolałby oglądać Piotrka w składzie, nawet kosztem gorszego wyniku meczowego. To mu się po prostu należało.

Kończy się pewna epoka. Gdy zaczynałem przygodę z żużlem przeważającą większość składu stanowili wychowankowie klubu. Dziś o takowych ciężko w żużlowych drużynach, zwłaszcza tych ekstraligowych. Jeden z użytkowników oficjalnego forum Stali w temacie związanym z naszym Kapitanem ze smutkiem napisał: „Kocham mój klub, ale jak długo będzie mój?”. Odpowiedź nasuwa się jedna. Pomimo wszechogarniających zmian, pomimo chorego wyścigu za pieniądzem, pomimo tego, że najwierniejsi wojownicy torów są zmuszeni odchodzić z ukochanych drużyn nie możemy zapomnieć o jednej, nadrzędnej i niepodważalnej rzeczy. STAL TO MY.

P.S. Bolo, jeśli to czytasz pamiętaj, że dla kibiców zawsze będziesz symbolem naszej ukochanej Staleczki Gorzów. To już jest Twoje i nikt Ci tego nie odbierze. Nawet chory, ekstraligowy „system”. Fanatycy Stali dziękują Ci za wszystko...

Zawarcie 1947, styczeń 2008 roku

 

Oblicze wielkich zmian

Pamiętam mój pierwszy mecz w 1995 roku z gdańskim Wybrzeżem. Pamiętam dzikie emocje podczas pierwszego z meczów finałowych w roku 97. Pamiętam smutek i przygnębienie, gdy w rewanżu tegoż finału sędzia Banasiak wypaczył wynik meczu. Pamiętam komplet 18 punktów i najpiękniejszą szarżę Bajerskiego jaką widziałem w życiu podczas MPPK w 98. Pamiętam też gorycz spadku z najwyższej klasy rozgrywkowej w sezonie 2002. I już dziś wiem, że do końca życia w mej pamięci zostanie również sezon 2007. Sezon wielkich zmian, zarówno na tle sportowym, jak i kibicowskim.

Cały żużlowy Gorzów podszedł do minionego już teraz sezonu z wielkimi nadziejami. Działacze zakontraktowali istną „armię zaciężną” zza granicy, gwarantującą czołowe pozycje w lidze. My w naszym fanatycznym gronie snuliśmy natomiast plany związane z coraz lepszymi oprawami i dalszym rozwojem żółto-niebieskiego ruchu kibicowskiego. Górnolotne plany zweryfikowała rzeczywistość, a raczej jej obrzydliwie niebieski element. Podczas powrotu z meczu w Gdańsku (warto dodać – z meczu, który się nie odbył) spadkobiercy ZOMO przez długi czas nie pozwalali naszym kierowcom by zatrzymali autobusy. A znajdowało się w nich także sporo kobiet. Gdy w końcu zostaliśmy wypuszczeni w lesie, niczym zwierzęta na pastwisko, milicja po raz kolejny poczęła ukazywać swoją wątpliwą wyższość. W efekcie kilku naszych chłopaków musiało utracić na pewien czas wolność za fakt bycia kibicem Stali. Nie ukrywam, że wydarzenia te podcięły nam skrzydła, w dodatku podobnie kuriozalne zachowania spotykały nas na własnym stadionie, a to za sprawą „sławetnej” już firmy ochroniarskiej.

Słońce wyszło dla nas z początkiem maja, gdy licznie stawiliśmy się w stolicy Wielkopolski na meczu z tamtejszym PSŻ. Nasi żużlowcy jako pierwsi pokonali tą młodą drużynę na golęcińskim obiekcie, a poznańscy miłośnicy speedwaya chyba po raz pierwszy w życiu zobaczyli tak liczną i barwną grupę kibiców.
Kolejnym hitem okazało się pierwsze ze spotkań z Klubem Motorowym Ostrów. Tego dnia oprawa Stalowców wyszła nad wyraz efektownie, co w końcu wywołało uśmiechy na naszych twarzach. Wtedy też w środowisku Ultras pojawiły się nowe, chętne do pomocy twarze. Młodzi fanatycy Stali.
Wielkim widowiskiem w naszym wykonaniu miał okazać się mecz z GKS-em na gorzowskiej ziemi, niestety z przyczyn niezależnych zmuszeni byliśmy odwołać oprawę z okazji sześćdziesięciolecia Wielkiej Stali. W formie rezerwy zamachaliśmy setkami nowych flag, które cały stadion przyjął z dużym entuzjazmem. Jak jednak mawiają, „co się odwlecze to nie uciecze”.

Okrągłą rocznicę ukochanego klubu uczciliśmy podczas pierwszego z meczów finałowych. Dla autora tego tekstu był to ciężki czas, ponieważ w trakcie trwania play-offów z rybnickim ROWem i podczas dwóch pierwszych spotkań finałowych przebywałem za granicą. Poczynania Staleczki śledziłem za pośrednictwem internetowych łącz, duchem będąc na stadionie przy ulicy Śląskiej. I cholernie żałuję, że ominął mnie pojedynek z drużyną ostrowską, bo to, co działo się wówczas na zawarciańskim obiekcie według relacji naocznych świadków ciężko opisywać słowami. Doping słyszalny pod Katedrą, oprawa, która po raz pierwszy objęła cały stadion i niezapomniana zabawa całej gorzowskiej publiczności. Powtórka nastąpiła jednak 30 września, gdy w meczu o wszystko wywarzyliśmy bramy Ekstraligi. Już podczas trwania oprawy, gdy trzymałem w rękach transparent Jerzego Rembasa, gdy za moimi plecami szalał deszcz wulkanów i gdy cały stadion machał żółto-niebieskimi balonikami, wiedziałem, że ów dzień zapisze się w historii. Już wtedy miałem łzy wzruszenia w oczach, tak jak po 14 biegu, gdy szampany tryskały na naszym sektorze i gdy wszyscy padali sobie w objęcia.

Dziś stoimy przed obliczem wielkich zmian. Wszystko zaczyna się odradzać. Już dawno nie mieliśmy okazji spoglądać z taką nadzieją w przyszłość. I jeśli po drodze nie wydarzy się nic złego jestem przekonany, że Wielka Stal po raz kolejny będzie na ustach całej żużlowej Polski, a my jako najwierniejsi jej kibice swoim zapałem i poświęceniem zbudujemy na stadionie im. Edwarda Jancarza nową, rewolucyjną kibicowską jakość. Za Stal, za nasz KS...

Zawarcie1947, październik 2007 roku